Podkład Bourjois 123, choć początek naszej znajomości i współpracy był oporny i raczej nie było sympatii czy wielkiej miłości a wręcz odwrotnie ... podkreślał suche skórki na twarzy, zwłaszcza w okolicy nosa, ścierał się i przedewszystkim utleniał się - ciemniał na buzi. Więc po tygodniu meki plułam sobie w brodę, że go kupiłam i nawet fakt, że z 40% upustem nie pomagał i nie łagodził rozczarowania. Odstawiłam go w kąt, zapomniałam o nim i dalej poszukiwałam podkładu idealnego (choć jden już był Rimmel Wake Up - bo kobieta zmienną jest ... ) rzuciłam się na Revlon Color Stay i do cery mieszanej/tłustej i do suchej a efekt był taki jak przy Bourjois ...
W międzyczasie stan mojej cery na tyle mnie wyprowadził z równowagi, po wielu próbach i nowych kosmetykach
stan się nie poprawiał - była sucha o ile nie stawała się bardziej
sucha/wysuszona. Postanowiłam całkowicie zmienić pielęgnację odstawić na bok całą dotychczasową pielęgnację i sprawdzić coś nowego. Zapuściłam się w dziewicze tereny dla mnie kosmetyki z kwasami - gabinetowe Bandi
(krem ten też trafi na tę liestę, więc nie będę się tera tu, w tym
miejscu zbytnio rozpisywać). Tak więc zmieniłam pielęgnację, skóra moja - jej stan zaczął się poprawiać,
zaczęła się stawać bardziej normalna niż przesuszona. I pewnego dnia
siadając do makijażu - a właściwie zabierając się pospiesznie za jego
wykonanie, gdyś lekko zaspałam, przez przypadek, nie zwracając uwagi co biorę do rąk Bourjois wylądował na mojej twarzy. W pracy wszyscy pytali co mam na twarzy, zauważyli poprawę jakości skóry - o dziwo
podkład bez przypudrowania wytrzymał ponad 8h, nie ścierał się, nie
podkreślał suchych skórek, nie świecił się. Wyobrażacie sobie jakie było
moje zdziwnienie gdy odkryłam, że takim cudem jest znienawidzony Bourjois 123. Od tamtej pory używam go codziennie, ma lekką, lekko leistą konsystencję (nie aż tak jak Afiniton, ale jednak), cudownie się go nakłada gąbeczką z Yves Roche, można stopniowo budować
krycie. Przy pierwszej warstwie jest bardzo delikatny i naturalny przy
drugiej nadal naturalnie ale wszystkie niespodzianki są ukryte. Nie waży
się, nie ściera, nie tworzy maski, nie podkreśla suchych skórek -
spisuje sie idealnie nawet bez przypudrowania.
Dodatkowo zawiera zielone, żółte i fioletowe pigmenty dla lepszego
ukrycia tego co nie porządane. A żeby było lepiej nigdy nie miałam lepiej dobranego kolorystycznie podkładu :). Kocham, uwielbiam, gorąco polecam !!!
W
powyższym wstępie wspomniałam o zmianie pielęgnacji - długiej i
ciężkiej walce o normalną skórę. Udało mi się osiągnąć zadowalające
efekty dzięki: kremowi z kwasem migdałowym na noc i kremmowi Oillan z
lipidami, regenerujący na dzień.
Przed
zakupem kremu z Bandi, bo trochę kosztuje, nie jest to wydatek 10 czy
20 zł, stosowałam próbki, żeby sprawdzić czy działa i czy nie pogorszy
stanu rzeczy. Po 2 czy nawet 3 tygodniach stosowania kremu, zadowolona z
efektów próbki się kończyły więc zakupiłam krem. Niby kwasów nie
powinno się stosować latem, ale jest to kwas migdałowy i jego stęrzenie w
kremie nie przekracza 5% można go stosować nawet latem. Kwas migdałowy
nawilża a dodatkowo stymuluje skórę do produkcji kolagenu i elastyny,
które odpowiadają za jędrność i elastyzność skóry. Krem ma dość lekką
konsystencje, szybko się wchłania, nie pozostawia lepkiej warstwy na
skórze i pięknie pachnie ...
Drugi ideał pielęgnacyjny Oillan Balance regenerujący krem z lipidami - Krem wspomaga regenerację uszkodzonego naskórka oraz
bardzo suchej i podrażnionej skóry.
Sukralfat stymuluje odnowę komórkową,
wykazuje właściwości gojące, przyspieszając proces regeneracji
naskórka. Tlenek cynku, dzięki
właściwościom antybakteryjnym, chroni przed infekcjami.
Ekstrakt z liści aloesu działa
przeciwzapalnie oraz koi podrażnienia i zaczerwienienia,
przywracając komfort skórze. Kwas mlekowy
intensywnie nawilża, redukując uczucie pieczenia
i swędzenia. Witamina E chroni przed niekorzystnym
działaniem czynników zewnętrznych. Preparat tworzy
ochronny „opatrunek” , który jest niewidoczny na
skórze.
Do nie dawna jakoś nie grzały mnie tusze z sylikonową szczoteczką. Kochałam i ciągle wracałam do żółtego, żółciutkiego Colossala. Naturalny efekt, przyjemna konsystencja, mała szczoteczka - badzo klasyczna
(tak swoją drogą, też tutaj powinien się znaleźć). Jako, że ja kobieta,
a kobieta jak wiadomo zmienną jest - zaczęłam szukać, zmieniać
kombinować i tak trafiłam na MF Clum Defy, który już tutaj jest - dalej losy zawiodły mnie pod szafę Gosha, właciwie skusiłam się na niego, ze względu na szczoteczkę ma bardzo podobną o ile nie taką samą jak MF i wtedy był w promocji.
Ma wyprofilowaną szczotkę - jak księżyc :), idealnie dopasowywuje się do kształtu powieki. Łapie krótkie rzęsy w kąciku wewnętrznym oka, przez całą powiekę aż do zewnętrzenego kącika. Szczoteczka jest sylikonowa, klasycznyc rozmiarów (nie jest przesadnie wielka jak u Astora czy Rimmela ani za mała). Tusz ma hydro - żelową konsystencje - czyli taką która jest idealna dla każdego rodzaju rzęs, nie kruszy, się nie odbija, łatwo aplikuje i wywija rzęsy (bynajmniej moje) jak zalotka - daje bardzo naturalny efekt nawet przy dwóch warstwach - uwielbiam !!!
Garnier - płyn micelarny. Wiele osób porównuje go z Biodermą, nie mogę się wypowiedzieć w tym temacie gdyż nigdy Biodermy nie miałam, jej cena skutecznie odstraszała mnie przed jej zakupem, nawet promocje dwie w cenie jednej nie działały na mnie motywująco ... Wydać na wodę 50 zł - totalne szaleństwo !!! Garniera właściwie złapałam przypadkowo, będąc na zakupach w Super
Pharmie przemówiła do mnie czerwona metka 13,99 i pojemność 400 ml -
dopiero stojąc w kolejce zaczęłam się wczytywać w etykietkę. Wtedy była
no Nowiuśieńka Nowość i już po powrocie do domu z tzw internecie nie
wiele informacji było na jego temat ...
Uwielbiam go za delikatność, nie
szczyanie w oczy, bark zapachu i za zdecydowanie/siłe z jaką działa.
Nie wysusza i nie podrażnia skóry a daje jej odetchnąć i przywrócić
naturalny stan.
Revlon ColorStay Mineral Finishig Powder - cudowny, różowo - biały
puder, wypiekany (tak mi się bynajmniej wydaje) - bardzo wydajny (mam
go od jakiegoś roku, może ciu dłużej) a nie zużyłam nawet połowy ...
łatwy w użytkowaniu, łatwy w aplikacji, satynowy, mięciutki dający
piękną taflę rozświetlenia a twarzy (bez żadnych, najmniejszych
drobinek) cudownyyy. Jest moim jedynym
rozświetlaczem i jakoś nie spieszę się żeby zakupić coś nowego, innego,
bo ten w pełni spełnia moje oczekiwania. Choć nie powiem marzy mi się
słynna Mary Lu (czy jak jej tam ... ) z The Balm. I to nie to, że cena mnie odstrasza czy coś - Revlon jest idealny i nie czuje potrzeby wymiany go na inny model.
Rimmel podkład Wake Me Up
Podkład Wake Me Up natychmiast nadaje skórze zdrowy i
promienny wygląd. Sekret tkwi przede wszystkim w technologii i w konsystencji.
Lekka i płynna formuła podkładu łatwo się rozprowadza, pokrywa dokładnie pory,
ale jednocześnie pozwala skórze oddychać.
Podkład odświeża skórę i tworzy efekt satynowego
wykończenia. Wake Me Up pozostawia skórę naturalną bez efektu
maski. Jest łatwy w aplikacji, utrzymuje się na twarzy do 10 godzin.
„Wake Me Up zawiera specjalnie skomponowaną formułę.
Podkład zawiera rozświetlające
mikroperełki, dzięki którym cera staje się pięknie rozświetlona zaraz po
nałożeniu podkładu. Zawiera składniki odżywcze, które pomagają zmęczonej
skórze odzyskać blask. Odpowiadają za to m.in. peptydy, które dodatkowo zwiększają elastyczność i sprężystość
skóry. W rezultacie, cera wygląda na mniej zmęczoną, jest bardziej
promienna i świeża. Twarz wygląda młodziej, a niewielkie zmarszczki mimiczne
stają się niewidoczne. W kompozycji podkładu wykorzystano koktajl z witamin młodości A, E i C, które nie tylko pobudzają
cerę, ale także mają działanie antyoksydacyjne. Kwas hialuronowy zawarty w kosmetyku silnie nawilża cerę, a
minerały takie jak potas, magnez i cynk
przyczyniają się do prawidłowego funkcjonowania komórek skóry. Podkład posiada filtr SPF 15, który chroni skórę przed
szkodliwym działaniem promieni słonecznych.”
Podkład Wake me Up jest dostępny w Polsce w aż sześciu
odcieniach
- dwóch zimnych: 100 i 103
- czterech ciepłych: 200, 203, 300, 400.
Ciepłe kolory mają zabarwienie pigmentem w odcieniach
ciepłej żółci. Idealnie będą się komponować z najpopularniejszymi karnacjami
Polek.
Clump Defy Volumising Mascara: to tusz dający efekt sztucznych rzęs,pogrubiający i wydłużający, z innowacyjną szczoteczką zawierającą 50% więcej włosków. Tusz dodaje więcej objętości w porównaniu z rzęsami nie umalowanymi. Podkreśla głębię oczu i nadaje im intensywności. Tusz idealnie pokrywa rzęsy, unosi je do góry, nie skleja oraz nie zostawia nieestetycznych grudek. Tusz posiada szczoteczkę iFX, która została zaprojektowana tak, aby równomiernie pokrywać rzęsy tuszem i docierać do najdrobniejszych włosków w kącikach oka. W efekcie makijaż przy użyciu tej maskary idealnie podkreśla rzęsy, zwiększa ich objętość i precyzyjnie je rozdziela, dzięki czemu oczy zyskują wspaniałą oprawę.
Rewelacyjny
tusz - rewelacyjna szczoteczka. Z początku podeszłam do nie go bez
przekonania, uważałam kształt szczotki za zwykły chwyt marketingowy,
który nie będzie miał odzwierciedlenia w rzeczywistości - jak, że ja
byłam w błędzie. Szczotka swym kształtem idealnie dopasowuje się do
kształtu oka i dociera do najkrótszych rzęs. Do tej pory nie przepadałam
za sylikonowymi szczotkami - a tę pokochałam !!!
10/10 TB
Komentarze
Prześlij komentarz
Jeśli byłeś ..., widziałeś ..., czytałeś..., oglądałeś...,
Proszę zostaw po sobie jakiś ślad w postaci komentarza ...
Jestem też ciekawa Twojej opinii na poruszany prze ze mnie temat :).
Z góry Dziękuje - Moni :*